Resztę da się załatwić gestami i mimiką, chociaż można się przy tym napocić. Ale spokojnie, nikomu nigdzie się nie spieszy i na wszystko jest czas. Wszystko robi się powoli, bez pośpiechu, na totalnym luzie. Nikt się nigdzie nie spieszy. Szczególnie odpowiadało nam to przy posiłkach. W Polsce, czy to z nawału obowiązków, czy innych rzeczy do zrobienia siadamy do stołu, raz, dwa zjadamy i każdy wraca do swoich spraw. W Turcji jedzenie się niemalże celebruje. Na obiad u Turków trzeba sobie zarezerwować kilka godzin. Standardem na początek jest stół pełen przystawek. Czasem osobno płatny, a często wliczony w cenę dania głównego. Zawsze znajdziemy bakłażana smażonego z pomidorami, duszoną cukinię, ostre jak diabli papryczki, marynowane warzywa (burak, bakłażan, cukinia), hummus, sałatę z pomidorami, ogórkami i cebulą skropioną lokalną oliwą z oliwek, a wszystko z dodatkiem dużej ilości jogurtu i Ayran (jogurt do picia). Jak spróbujemy wszystkich tych pyszności to w zasadzie ma się wrażenie, że już po obiedzie. A danie główne wciąż dopiero przed nami. Po przegrupowaniu talerzy i półmisków na stół wjeżdżają mięsa, ryby i owoce morza. Uczta dla oka, nosa i podniebienia. Tureckie potrawy są mocno przyprawione, ale nie są za ostre. Mają charakterystyczną gamę smaków i zapachów, która nam osobiście bardzo pasuje. Wiadomo, że nie uraczymy tam wieprzowiny, ale przy jagnięcych combrach, kofte z wołowiny i prawdziwym kebap’ie z baraniny wcale nam jej nie brakowało. Desery tureckie też zdecydowanie różnią się od naszych, bo ociekają wręcz słodyczą, a dokładnie miodem i płynnym cukrem.
Herbata, czyli Çay to podstawowy napój w Turcji. Niezależnie od temperatury szklanka gorącej herbaty jest zawsze na miejscu. Przy herbacie się dyskutuje, gra w tryktraka czy czyta gazety. Żadne spotkanie nie może się obyć bez herbaty.